Minione miesiące to wyjątkowo szczęśliwy czas w moim życiu. Odnalazłem kobietę, bez której to wszystko nie cieszyłoby tak bardzo. Dopełnieniem tych wielu dobroci jest ślub, jaki wzięliśmy w sobotę. Było cudownie, ślub plenerowy w przepięknym ogrodzie w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Słowem, mam za co dziękować.

Dlatego wczoraj wybrałem się w podróż na Jasną Górę. Oczywiście na mojej Hondzie. Ode mnie to około 220 km w jedną stronę. Trasa katowicka, połatana jak budżet naszego państwa, łata na łacie. Pogoda przyjemna, ciepło i sucho. W połowie drogi robiłem sobie przerwy na herbatę, hotdoga, czy innego batonika. Jechałem sobie licznikową setką, dychę dodając by wyprzedzić ciężarówki czy lokalne Cinquecento. Przeszkadzało nieco siedzenie, raczej nie nadaje się do długich wycieczek. Nie licząc półgodzinnej przerwy na herbatkę, podróż zajęła mi trzy godziny w każdą stronę (sześć godzin w siodle, wow!:) Na szczęście nie było presji czasu, więc mogłem w spokoju rozsmakowywać się widokami, pędem powietrza i ogólną fajnością jazdy na moim motocyklu. Wróciłem do domu cały oblepiony wnętrznościami much :)))

Cała podróż była jakimś tam przeżyciem duchowym, moją prywatną pielgrzymką do symbolicznego i ważnego dla mnie miejsca. Cieszę się, że moja Honda z powodzeniem w tym uczestniczyła :)